i dzień mi przepłynął między palcami dłoni, nie zostało nawet ziarenko utrwalone w słowach, więc piszę.
Rano tenis, daję Łukaszowi mój „Splot słoneczny”, trochę w strachu, jest surowy w sądach. Ośmieliło mnie to, że podobały mu się moje wiersze.
Niemożność by pisać felietony, by posprzątać swój pokój. Piszę tylko wiersze, bez natchnienia, po prostu zapełniam gruby zeszyt poetyckimi notatkami, w nadziei, że z tej wielości narodzi się prawdziwy wiersz. Nocami czytam kolejny tom dzienników Sandora Maria. Najlepszy był jednak jego dziennik wojenny. Teraz męczy się w Stanach na emigracji. Zdumiewający ten dziennik, tak intymny, głęboki, a ani słowa o żonie. Jakby był sam.